Rozdział 5
" Dopóki człowiek żyje powinien spodziewać się wszystkiego"
Anabeth powoli dostawała choroby morskiej i lokomocyjnej w
jednym. Nie wiedziała ile dni tu już była. Zdążyła zaprzyjaźnić się z myszą,
sprawdzić wszystkie potencjalne drogi ucieczki ze sto razy, a także uszyć sobie
bardziej praktyczny strój. Od paru dni (chyba) przychodził do niej kapitan i po
prostu siedział naprzeciwko jej. Nic nie mówił. Po dziesiątej milczącej wizycie
nie wytrzymała.
- Ogarnij się człowieku! Po co tutaj w ogóle przychodzisz?
- Po nic. Nudzi mi się.
- Serio… - Anabeth się załamała. – Dokąd płyniemy?
- Do portu.
- A gdzie to?
- Na lądzie.
- Gdzie dokładniej? – naciskała. Dajmon westchnął.
- Do portu szkoły pirackiej w mieście Mogo.
- Acha, miasto Mogo. Po co tam płyniemy? – drążyła dalej.
Chłopak przewrócił oczami.
- Wiesz jesteś strasznie upierdliwa.
- A ty chamski. I co oboje z tego mamy? Nic.
- No wiesz. Wcale nie jestem chamski – obruszył się.
- Ach tak! – wstała i wskazała na niego palcem. – Jeśli nie
jesteś chamski to zaraz mnie przeprosisz, dasz mi pokój, normalne jedzenie i
tabletki na tą głupią chorobę morską! – odpowiedział jej tylko jego śmiech.
- Ty na serio myślisz, że jesteś jakaś niezwykła. Że powinno
się ciebie traktować ulgowo i na specjalnych warunkach?
- Niespecjalnie skoro jestem więźniem i w ogóle – odpowiedziała
od razu i bez zastanowienia.
- Właśnie.
- Ale pokój to bym mogła dostać?
- Masz ci los jaki mi się trafił pierwszy więzień. Nic tylko
marudzi – Dajmon załamał ręce.
- Skoro uważasz, że tylko marudzę to nie będę już nic mówiła
– powiedziała. Usiadła na skrzynce i patrzyła się cały czas na niego z
wyrzutem. Dopiero teraz zauważyła, że jego włosy są niesforne i często je
przeczesuje palcami. Kiedy nic nie mówił, strzelał oczami na boki. Był
zdenerwowany.
- Coś ci chodzi po głowie i nie daje spokoju, prawda? –
orzekła i podparła głowę na ręce.
- A jeśli tak, to co? – zapytał. Spojrzał na nią w inny
sposób. Oczekiwał jej odpowiedzi. Na jej twarzy pojawił się ledwo zauważalny
uśmiech.
- Mów. Wyrzuć to z siebie – powiedziała po chwili. – I tak
nie mam nic lepszego do roboty.
- No dobra – oparł ręce na kolanach i wziął głęboki wdech.
Patrzył się cały czas na podłogę. – Po raz pierwszy wypłynąłem z moją załogą w
prawdziwy piracki rejs. Do tej pory mieliśmy tylko ćwiczenia. Bo wiesz, chodzę
do szkoły pirackiej właśnie w Mogo – zatrzymał się na chwilę. – Są jeszcze inne
drużyny. Najlepsze są Amazonki. Prawie jesteśmy tak dobrzy jak one. Żeby wygrać
szkolne zawody, musimy jak najszybciej dopłynąć do miasta. Nie byliśmy tam od –
zamyślił się – czterech miesięcy. Teraz jest ostatnia prosta, a statek Amazonek
został daleko w tyle. Możemy wygrać – ostatnie słowa powiedział z mocą. Jakby
chciał tym sprawić, że jego marzenie w końcu się ziści.
- Ale o coś się boisz? – zagadnęła. Popatrzył na nią i
kontynuował.
- Amazonki zawsze mają jakiegoś asa w rękawie. Zazwyczaj
bardzo skutecznego.
- Są przebiegłe?
- I to bardzo. Jeśli jest tak mało czasu do portu jak teraz
i dwa statki płyną jednocześnie to musi rozegrać się między nimi bitwa. Taka na
serio.
- Znaczy, że one mogą… - domyśliła się o co się boi. Zakryła
usta ręką.
- Tak mogą zabijać. Zresztą my też możemy.
- A więźniów?
- Nie więźniów nie zabijamy – powiedział. Odetchnęła z ulgą.
– Tylko torturujemy – dopowiedział. Zaśmiał się, bo była przerażona. Tą „ miłą”
rozmowę przerwało im pukanie do drzwi. Do składziku ( jak zwał tak zwał) wszedł
wysoki, muskularny mężczyzna.
- Kapitanie musimy się pośpieszyć! West zauważył statek
Amazonek! – Dajmon poderwał się na równe nogi.
- Wybacz, ale musimy kończyć nasze pogaduchy. Nie odpowiadam
za turbulencje.
- Chwila! Jakie turbulencje?! – krzyknęła, ale nikt jej nie
odpowiedział. Znowu została sama.
***
Słyszała krzyki i wystrzały armat. Piszczała z przerażenia.
Nagle wydało jej się, że duża grupa ludzi schodzi pod pokład. „Może piraci
kapitulowali? – myślała – Może Amazonki ich pokonały i mnie uwolnią?”. Ktoś
mówił coś do swojej załogi. I nie był to głos Dajmona. Anabeth schowała się za
skrzyniami. Strach wygrał ze zdrowym rozsądkiem. Zauważyła kałuże, która ciągle
się powiększała. Tonęli. Do kantorka wtargnęły dziwnie ubrane dziewczyny. „ Co
zrobią jak mnie znajdą – myślała – Uratują, zabiją…”. Wyjrzała zza wielkiej
skrzyni, która pachniała rybami. Niektóre z Amazonek pozostały przy drzwiach,
gotowe w każdej chwili pobiec na górny pokład. Z dwie lub trzy przeszukiwały
większe torby i pudła. Ana wstrzymała oddech i wcisnęła się jak najbardziej w
dziurę pomiędzy ścianą, a skrzynią. Czuła jak jej ubranie moknie. Widziała
cienie przesuwające się niebezpiecznie blisko niej. Usłyszała kogoś jakby z
oddali.
- Dziewczyny! – zawołał piskliwy głos. – Jesteście potrzebne
na głównym pokładzie! Nie wiadomo jak, ale te pirackie ciamajdy uwolniły się…
Kapitan karze wszystkim zostawić to co teraz robią. Już!
Anabeth odetchnęła z ulgą. Słyszała jak wszystkie piratki
pędzą by wspomóc swoją kapitan. Przesunęła rękę i natrafiła na dziurę. Sięgnęła
w głąb niej. Poczuła coś opuszkami palców. Było gładkie i zimne. Wyciągnęła się
jeszcze bardziej. Okazało się, że była to butelka. Była brudna od szmalu. Coś
się w niej znajdowało. Ana odkorkowała ją. Na jej kolana wypadła zrulowana
kartka. Otworzyła ją, mając przy tym dziwne przeczucie. Było napisane tam tylko
jedno słowo. WALCZ. Ktoś jednak wiedział, że tu jest! Mógł ją uratować. Oczekiwał
od niej tylko jednego –walki. Z kim? Z Amazonkami. Wzięła głęboki oddech. Jak
najciszej wyszła zza pudeł. Podłoga zatrzeszczała. Mruknęła coś pod nosem.
Zdecydowała, że zdejmie buty. Włożyła je do skrzyni. Trochę tego żałowała, bo
na pewno przejdą zapachem ryb, ale już trudno…
Na paluszkach podeszła do drzwi. Uśmiechnęła się. Były lekko
uchylone. Wyjrzała. Kiedy nikogo nie zauważyła, po kilku głębszych oddechach,
wyszła po raz pierwszy od kilku dni z tego pokoju. Światło na korytarzu było
jaśniejsze. Statek miarowo się unosił. Zaczęła szukać składu amunicji. Nie mógł
być na najniższym pokładzie, ponieważ proch mógł zwilgotnieć. Ona była na
drugim od góry. Znaczy, że była na właściwym piętrze albo musiała pójść o jedno
wyżej. Biegła. Co chwila sprawdzała kolejne pokoje. Szukała na kolejnym pokładzie.
Minęłaby jeden korytarz, ale wydał jej się dziwny. Pomieszczenie za drzwiami
musiało być duże. Otworzyła drzwi i zaczęła po cichu skakać z radości.
- Teraz tylko… Co tu wybrać? – podeszła najpierw do stojaka
z bronią palną. Duże strzelby, pistolety… więcej nie rozróżniała. Znalazła
proch. W duchu podziękowała dziadkowi, że nauczył ją załadowywać broń. Za
prowizoryczny pasek zabrała także noże, a do kieszeni kilka cuchnących kulek. Miała nadzieje, że okażą się bombami. Zebrała
włosy. Obcięła nogawki spodni, a z materiału zrobiła chustkę i zawiązała ją na
szyi. Kiedy już była gotowa stanęła przed drzwiami. Do tej pory miała
wyznaczony cel, ale teraz…
- Co ja sobie myślałam? – zapytała samą siebie. – Ja jestem
jedna. Ich jest więcej niż tuzin. Na serio… Przecież one pokonały chłopaków… -
westchnęła. – Co ja mam zrobić? Jak je pokonać? – załamała się. Wpadła na
pomysł. – Co by zrobił Nereus?... Oczywiście zaatakowałby je z zaskoczenia!
Tylko, że ja nie umiem walczyć… Ale na tym statku jest ktoś kto potrafi! - po
chwili miała już obmyślony plan.
***
Najciszej jak mogła
podeszła do schodów. Wspięła się kilka stopni. Na wyciągnięcie ręki miała otwór
i podłogę na wyższym pokładzie. Spojrzała uważnie, ale nikogo nie zauważyła
przy wejściu. Odetchnęła z ulgą. Poczuła jak jej dłonie drżą ze zdenerwowania.
- Zdecydowałaś się na to, więc teraz nie ma odwrotu –
powiedziała do siebie. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła „bombę” z kieszeni. Nogi
się pod nią ugięły. Potrząsnęła głową jakby to miało oczyścić jej umysł.
Delikatnie położyła przedmiot na podłodze. Nacisnęła czerwony przycisk i
puściła ją przez korytarz. Dźwięk toczącej się kuli sprowadził dwie
strażniczki.
- Co do… - powiedziała jedna o kruczoczarnych włosach i
bliznach na twarzy. Od początku, kiedy tylko została puszczona, bomba
wypuszczała ze środka strużkę odurzającej pary. Lecz, kiedy piratki wpadły na
nią wystrzeliła ogromny strumień dymu. Wprost w twarze dziewczyn. Obie z mętnym
wzrokiem, pokołysały się chwilę i padły na ziemie. Przed buty Anabeth, której
twarz była za szmatką. Zakładniczka zaciągnęła śpiące królewny do kajuty i
zaryglowała drzwi.
- Słodkich snów – powiedziała na odchodnym, w ręku trzymając
kolejne bomby dymne. Kiedy tylko słyszała jakiś hałas, w korytarzu lub kajucie
przystawała i wrzucała metalowe kule. Los chyba chciał, żeby uwolniła tych co
ją porwali, ponieważ bez przeszkód dotarła do głównego pokładu. Wyjrzała przez
okno. Klatka z załogą pilnowana była przez cztery strażniczki. Czerwonowłosą,
złotowłosą, fioletowłosą i granatowłosą. Wszystkie były lekko znudzone swoim
zadaniem. Czasem któraś ziewnęła. Anabeth postanowiła to wykorzystać. Jakiś
chłopak w więzieniu zajął je niezbyt miłą rozmową. Kiedy się odwróciły, Anabeth
czmychnęła za drewnianą balustradę. „ No dobra – pomyślała. – Teraz tylko to
rzucę tam i uwolnię chłopaków. Tylko, która z nich ma klucz??? – pisnęła w
głowie. Zaczęła szperać w kieszeniach. Znalazła wcześniej przyszykowany kamień.
Słyszała nadal podniesione głosy. Postawiła wszystko na jedną kartę. Rzuciła.
Kamień odbił się od beczki i wyleciał na niższy pokład. Zrobiła nie małe
zamieszanie. Tak jak planowała.
- Wy dwie – usłyszała – idźcie to sprawdzić – rozkazała
jedna z wojowniczek. Anabeth zastanawiała się, która dwójka poszła. Dla
bezpieczeństwa, postanowiła zrobić bałagan w jeszcze jednym miejscu. Załadowała
pistolet i zrobiła najgłupszą rzecz na świecie… Przeturlała się na prawą stronę
balustrady. Na szczęście, nie wydała żadnych głośniejszych dźwięków. Więźniowie
bowiem znowu kłócili się ze strażniczkami. „ Po tej akcji na pewno będę musiała
sobie zmierzyć ciśnienie” – pomyślała w pośpiechu. Wycelowała w ścianę balkonu naprzeciwko.
- Cel, pal – wyszeptała do siebie. Huk wystrzału trochę ją
ogłuszył, ale była zadowolona z efektu. Już go nawet słyszała.
- Idę sprawdzić co tam się stało – powiedziała ta sama
dziewczyna, która wcześniej wydała rozkazy. – Pilnuj się.
Anabeth uśmiechnęła się pod nosem. Kiedy jedna z nich
powiedziała „pilnuj się” do drugiej było dla niej jasne, że ta, która zostaje
przy klatce ma przy sobie klucz. Modliła się teraz tylko o to, by starczyło jej
czasu oraz szczęścia. Powoli i najciszej jak tylko mogła podeszła do
złotowłosej, która była odwrócona do niej tyłem. Nagle dziewczyna odwróciła
się. Lecz Anabeth była szybsza i piratka miała teraz sztylet przy gardle.
- Bądź cicho – ostrzegła ją. Rozwiązała swoją chustkę i
podała ją dziewczynie. – Wiesz do czego służy knebel, prawda?- zapytała z
błyskiem w oku. Tamta, wyraźnie bardziej ceniąca swoje życie niż prace,
pokiwała głową. Ana poprowadziła ją na drugi koniec statku. – Stań do mnie
tyłem – poprosiła. Po chwili uderzyła ją rękojeścią w tył głowy. Złotowłosa
osunęła się na ziemie. – Wiem, że zrobiłam to nie humanitarnie i mam nadzieje,
że szybko wydobrzejesz, ale na razie… - mówiła do niej, kiedy ją przeszukiwała
i zamykała w kajucie kapitana – musisz trochę pospać. Na razie!
Podeszła do klatki. „ Jak im się udało tutaj to przynieść? A
zresztą. Ważne żeby uwolnić Dajmona!” Jak postanowiła tak zrobiła. Podeszła do
drzwi.
- Puk puk – zapukała.
- Kto tam? – usłyszała głos Flina.
- Hipopotam.
- Hipcio? – chłopak zabrzmiał jak mała dziewczynka.
- Nie głupku. To ja. Anabeth. – powiedziała i pokazała się w
okienku.
- Anabeth? -
powiedział Flinn i zaraz został odsunięty od kraty przez swojego
kapitana.
- Masz klucz!? – zapytał zdenerwowany Dajmon.
- No wiesz – ofuknęła go. – Uwolniłam się sama, przyniosłam
wam broń, załatwiłam strażniczki, a ty masz czelność pytać się jeszcze o
klucz?! Nie, wiesz, nie mam. Uwolnię cię
wsuwką – patrzył na nią jak na idiotkę. Po prostu uchodziły z niej emocje ostatnich
trzydziestu minut. – Mam. Oczywiście, że mam.
- No to otwieraj! – krzyknął, trochę za głośno, Flinn.
- Już spokojnie! Nie gorączkuj się tak!
- Dziewczyny no dalej! Ktoś jest przy klatce! – usłyszała
Anabeth. Wojowniczki były już blisko. Jeszcze tylko chwile…
- Otwarte! – wykrzyknęły w jednym momencie. Anabeth i kapitan
Amazonek – Lorina Lit. Drzwi otworzyły się. Zgraja głodnych zemsty piratów
ruszyła na dziewczyny. Ana zdążyła jeszcze niektórym dać pistolety i granaty.
Spostrzegła, ze w krótkim czasie zacięta bitwa przeniosła się na cały statek.
Nagle jakby spod ziemi wyrosła Lorina. Jej czerwone oczy łypały na nią groźnie.
Wymierzyła pistolet w twarz Anabeth.
- Ty! Byłam przygotowana na zasadzkę, sztorm, ba nawet na
mieliznę… Żeby pokonał mnie ktoś taki jak ty! – wysyczała. Autorka przełknęła
głośno ślinę.
- To nie na niej powinnaś wyładować swoją złość i gorycz,
tylko na mnie Lorino.
- Zamknij się Dajmon – powiedziała i wymierzyła w niego
drugim pistoletem.
- Hej, ludzie to nie musi się tak skończyć – powiedziała
Anabeth i uniosła ręce w obronnym geście. Pani kapitan była przygotowana do
strzału…
- Padnij! – usłyszała głos Dajmona. Jak kazał tak zrobiła i
teraz na czworakach uciekała. Obejrzała się. Kapitanowie walczyli ze sobą. Tylko
oni. Co zdziwiło Anabeth.
- No już podnieś się – powiedział do niej Flinn i pomógł jej
wstać. Popatrzyła na niego zdziwiona. Dziewczyny i chłopacy stali koło siebie i
nie walczyli ze sobą.
-Eee – wydała tylko z siebie Anabeth i popatrzyła pytająco
na pirata.
- Jakaś ty nierozgarnięta… Kiedy kapitanowie walczą, załoga
ma obowiązek się temu dobrze przypatrzeć. Nie musi walczyć. Jeśli Lorina wygra –
przegramy.
- Ale jeśli to Dajmon wygra… Zwyciężycie! – wykrzyknęła Ana
i zaczęła dopingować kapitana Krwawego Ognia. Reszta podchwyciła jej pomysł.
Patrzyła jak unika ciosu i jak kontratakuje szablą. Może jej się wydawało, ale
chyba posłał w jej stronę uśmiech. Poczuła, że się czerwieni. Walczący
wyglądali jakby tańczyli. Czar prysł, kiedy Lorina skorzystała z nieuwagi
Dajmona i skaleczyła go w nogę. Padł na ziemie, ale nadal się bronił.
- Widać Mogo! – krzyknął ktoś z dziobu. Nastąpił nagły zwrot
akcji. Teraz to Dajmon, chociaż był ranny, miał przewagę. Skaleczył
przeciwniczkę w rękę. Lorina wypuściła z dłoni miecz. Miała teraz koło szyi
szable Dajmona. Jednak uśmiechnęła się przebiegle. Szybko przystawiła pistolet
do brzucha chłopaka.
- Poddajesz się? – zapytał.
- Nie czujesz? – zapytała i docisnęła broń jeszcze bardziej
do ciała. – To ja wygrałam!
- W sumie – Anabeth usłyszała głos za sobą. Odwróciła się i
zobaczyła starego mężczyznę, który opierał się na lasce. Miał kapelusz piracki,
a przy pasie złote pistolety.
- Profesorze! – krzyknęli Dajmon i Lorina.
- Dacie mi skończyć wy szczurki lądowe! – tym wybuchem
przeraził nieco Anę. – W sumie jest remis.
- Remis! – krzyknęła pani kapitan.
- Tak, panno Lit – remis. W tym roku Amazonki podzielą się
zwycięstwem z Krwawym Ogniem. Zrozumiano?!
- Ale, ale…
- Nic to – powiedział Dajmon i opuścił szable. – To była
dobra walka Lori – wyciągnął do niej rękę.
- To nie byłą za grosz uczciwa walka! Gdyby nie ona –
wskazała pistoletem na Autorkę – przegralibyście z kretesem! Nigdy więcej nie
nazywaj mnie Lori!!!
- Lorino odłóż ten pistolet – poprosił grzecznie chłopak.
- Nie zamierzam – powiedziała i popatrzyła w oczy Anabeth. –
Giń! – krzyknęła i nacisnęła spust. W ostatnim momencie Dajmon rzucił się na
nią, a kula ledwo ominęła głowę Autorki. Anabeth osunęła się na ziemie. Była
przerażona, zdezorientowana i jedyne czego chciała to wrócić do domu. Zaczęła
cicho płakać.
- Hej – podszedł do niej Dajmon. Ukucnął żeby go widziała. –
Rany, ale z ciebie beksa…
- Ty nie wiesz … przez co ja… przeszłam! – zakryła oczy.
- Spokojnie. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego co dla nas
zrobiłaś – podrapał się w tył głowy. – Chciałem ci podziękować.
- A… dostanę … pokój? – pociągnęła nosem.
- Może nawet z łazienką.
- Serio! – oczy jej się zaświeciły.
- Nie obiecuje. Ale zostaniesz sowicie wynagrodzona.
Obiecuje – popatrzył na nią ciepło. Podał jej rękę i pomógł wstać. Anabeth
przetarła oczy. – Tak na marginesie… Jak ci na imię?
- Lusija – powiedziała, chociaż chciała powiedzieć Anabeth.
-„ Od teraz grasz role Lusiji Parker. Córki sławnego
hiszpańskiego kapitana. Musisz ochronić życie Lusiji” – usłyszała w swojej
głowie głos Mashimy.
-„ Pan Mashima! Czemu cofnęłam się w czasie? Co ja tutaj
robię?”
- „ Musisz sobie radzić sama. Pamiętaj musisz ocalić życie Lusiji.”
- „ Jak?”
- „Po prostu do pewnego momentu musisz być nią i tyle.
Uważaj na siebie Anabeth.”
„ Muszę być nią?” – spojrzała na swoje dłonie były mniejsze
niż zapamiętała. Do tego była niższa. I dopiero teraz zauważyła, że ma blond
włosy.
- Co!!! – krzyknęła. Dajmon spojrzał się na nią. – Aaa nic,
coś sobie tylko pomyślałam…
Dajmon poprowadził ją na schody. Stanęli, a Dajmon uniósł ich
razem splecione dłonie i powiedział:
- Od teraz Lucija jest członkiem Krwawego Ognia!
- Co!!! – krzyknęli wszyscy, a najgłośniej chyba Ana.
- Chce ci podziękować, a także dać status pirata… To zapewni
ci łazienkę – ostatnie zdanie powiedział jej na ucho.
- Serio!? – popatrzyła na niego. Kiwnął głową. – Dziękuje i oczywiście
przyjmuje.
- Na trzy! – zawołał Dajmon. – Raz, dwa, trzy…
- Wiwat Lusija!!! – krzyknęła cała załoga. Anabeth zaczęła
się śmiać. Może życie wśród tych ludzi, przez pewien czas nie będzie, aż takie
złe?
- Dopływamy do Mogo! – krzyknął West. Teraz okrzyk radości
był jeszcze większy. Spojrzała na Dajmona. Cieszył jak nigdy. Popatrzył na nią.
- A tak naprawdę – powiedział – to jak masz na imię?
- Lusija – powiedziała. – Naprawdę Lusija. Możesz mi mówić
Lusi.
- Tak więc Lusi – podprowadził ją do burty. – Witaj w Mogo.
Port w mieście Mogo |
__________________________________________________________________________________
Ta-dam! Oto 5 rozdział... Po jakim czasie... Teraz będzie jeszcze gorzej. Egzamin gimnazjalny w tym roku. Okropność. Nasz Ana ma dość pokręcone życie. Za przyjaciela ma kota, chłopak w którym się zabujała wrzucił ją do stawu na rybki dzięki czemu przeniosła się w czasie, trafia na piratów i musi udawać inną osobę. Do tego co się stało z Lusiją? I co dalej będzie pomiędzy Anabeth i Dajmonem? Czy Anabeth szybko powróci do swojego świata? Bo w sumie, czy to nie jest bajka... Którą musi uratować.
O nie! Za dużo zdradzam! To przez te upały. Co myślicie o tym szablonie ( różowym) i mam nadzieje, że teraz możecie już dodawać komentarze... Prawie 4 strony A4 napisałam w dwa dni - jestem z siebie dumna. Mam nadzieje, że ten rozdział się wam spodobał nie był ani za długi ( bo krótki też nie jest), nie było też w nim za dużo opisów ani też za dużo dialogów. Tylko jedynie akcja.
Chciałam także podziękować za każdy komentarz z osobna. Bardzo, bardzo dziękuje!
I nie mam kompletnie pomysłu na rozdział 6, więc szybko się go nie spodziewajcie.
Arjana
P.s. A tak teraz wygląda Anabeth jako Lusija.
Zdjęcie Amazonek znajdziecie w Bohaterach w menu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz