Historia która na prawdę nie mogła się wydarzyć, a może jednak to prawda? Opowiadanie które śledzi losy Anabeth - trzynastolatki z dość nietypową cechą mianowicie wszystko co Anabeth wymyśli i nie jest kopią pojawia się. Np. gadający kot Nereus który pomaga jej zrozumieć nowy świat w którym się znalazła. Świat Autorów.

Informacje

Kopiowanie treści i obrazków jest surowo zabronione!

UWAGA!!! Zero weny i chęci... Nie wiem kiedy wrócą.
Nie wiem kiedy ruszę z nowym blogiem i starą/nową historią...

Rozdział
7: 25%

POPRAWIONE FABULARNIE: 3/8
POPRAWIONE JĘZYKOWO: 0/8

One Shot Miłość nie jedno ma imię - zostanie podzielony na rozdziały od 1-3 możliwie 4.
rozdział 2 0%

8 października 2015

Uwaga! Ważne informacje.

W związku z chwilowym ( mam taką nadzieje) brakiem czasu i weny blog zostaje zawieszony! 
Za korektę tekstu ( rozdziały od prologu do Luz Camara Action (2) zostaną zmienione trochę ( będzie mniej opisów - myślę że mi się uda)) zabiorę się plus minus w listopadzie. 
Potem na pierwszy ogień idą błędy ortograficzne, merytoryczne i interpunkcyjne. 
Myślę, że dopiero potem zabiorę się za rozdział 6.
A potem zmienię szablon ( tym razem profesjonalny, żeby można było dodawać komentarze)  i poproszę o ocenę w ocenialni blogów. 
To jest mój plan do końca roku i może maksymalnie do marca. Mój biznes plan bloga tak by go wypromować.
Jest tylko mały problem, a właściwie dwa : konkurs kuratoryjny z historii i egzamin gimnazjalny więc... nic nie jest pewne.

Jeszcze jedno każdy nawet krótki komentarz jest zawsze mile widziany, a ja cieszę się jak głupia nawet z jednego słowa. Więc jeśli ktoś tutaj w ogóle zagląda, a wiem, że tak to proszę o konstruktywną krytykę moich wypocin.
Oddana historii Arjana

Edit: Przeszłam do drugiego etapu z kuratoryjnego, który zaplanowany jest na 3 grudnia. Do tego czasu - historia, historia i ... reszta przedmiotów oraz próbny egzamin. Nie da rady. Chyba zobaczymy się dopiero w maju. 
Postaram się coś popisać, ale nie obiecuje. Brak czasu jest zły. Już mnie siłą muszą wyciągać do życia. A tyle rzeczy jest które chciałabym zrobić.
Do tego krąży mi po głowie myśl nad nowym blogiem, ale nie żadnym opowiadaniem czy coś. Jak na razie to tylko luźna myśl, która od czasu do czasu przychodzi mi do głowy.
O ile ktoś tutaj jeszcze zagląda. Jeśli tak gorąco proszę o cierpliwość i zrozumienie.
Arjana
Edit 2: Nie przeszłam z kuratora do wojewódzkiego...Trochę szkoda...Dużo czasu poświęciłam. Próbny nie wyszedł jeszcze aż tak źle. Ostatnio także zaczęłam miewać pomysły na dalszą akcje NH. Podsumowując nie jest źle, zawsze mogło być gorzej. Tylko że w weekendy będę miała zabrane soboty z powodu nagrywania płyty. Zobaczymy co będzie dalej! Jest lepiej! Nie pisze kiedy wrócę z nowym rozdziałem, bo nie wiem tego. Ale nie porzucę tego bloga! 
Arjana - gotowa do boju!

P.s Na osłodę tych przynajmniej dla mnie strasznych planów i informacji macie jeden z moich ulubionych artów...

31 sierpnia 2015

Rozdział 5

 Rozdział 5 
" Dopóki człowiek żyje powinien spodziewać się wszystkiego"



Anabeth powoli dostawała choroby morskiej i lokomocyjnej w jednym. Nie wiedziała ile dni tu już była. Zdążyła zaprzyjaźnić się z myszą, sprawdzić wszystkie potencjalne drogi ucieczki ze sto razy, a także uszyć sobie bardziej praktyczny strój. Od paru dni (chyba) przychodził do niej kapitan i po prostu siedział naprzeciwko jej. Nic nie mówił. Po dziesiątej milczącej wizycie nie wytrzymała.
- Ogarnij się człowieku! Po co tutaj w ogóle przychodzisz?
- Po nic. Nudzi mi się.
- Serio… - Anabeth się załamała. – Dokąd płyniemy?
- Do portu.
- A gdzie to?
- Na lądzie.
- Gdzie dokładniej? – naciskała. Dajmon westchnął.
- Do portu szkoły pirackiej w mieście Mogo.
- Acha, miasto Mogo. Po co tam płyniemy? – drążyła dalej. Chłopak przewrócił oczami.
- Wiesz jesteś strasznie upierdliwa.
- A ty chamski. I co oboje z tego mamy? Nic.
- No wiesz. Wcale nie jestem chamski – obruszył się.
- Ach tak! – wstała i wskazała na niego palcem. – Jeśli nie jesteś chamski to zaraz mnie przeprosisz, dasz mi pokój, normalne jedzenie i tabletki na tą głupią chorobę morską! – odpowiedział jej tylko jego śmiech.
- Ty na serio myślisz, że jesteś jakaś niezwykła. Że powinno się ciebie traktować ulgowo i na specjalnych warunkach?
- Niespecjalnie skoro jestem więźniem i w ogóle – odpowiedziała od razu i bez zastanowienia.
- Właśnie.
- Ale pokój to bym mogła dostać?
- Masz ci los jaki mi się trafił pierwszy więzień. Nic tylko marudzi – Dajmon załamał ręce.
- Skoro uważasz, że tylko marudzę to nie będę już nic mówiła – powiedziała. Usiadła na skrzynce i patrzyła się cały czas na niego z wyrzutem. Dopiero teraz zauważyła, że jego włosy są niesforne i często je przeczesuje palcami. Kiedy nic nie mówił, strzelał oczami na boki. Był zdenerwowany.
- Coś ci chodzi po głowie i nie daje spokoju, prawda? – orzekła i podparła głowę na ręce.
- A jeśli tak, to co? – zapytał. Spojrzał na nią w inny sposób. Oczekiwał jej odpowiedzi. Na jej twarzy pojawił się ledwo zauważalny uśmiech.
- Mów. Wyrzuć to z siebie – powiedziała po chwili. – I tak nie mam nic lepszego do roboty.
- No dobra – oparł ręce na kolanach i wziął głęboki wdech. Patrzył się cały czas na podłogę. – Po raz pierwszy wypłynąłem z moją załogą w prawdziwy piracki rejs. Do tej pory mieliśmy tylko ćwiczenia. Bo wiesz, chodzę do szkoły pirackiej właśnie w Mogo – zatrzymał się na chwilę. – Są jeszcze inne drużyny. Najlepsze są Amazonki. Prawie jesteśmy tak dobrzy jak one. Żeby wygrać szkolne zawody, musimy jak najszybciej dopłynąć do miasta. Nie byliśmy tam od – zamyślił się – czterech miesięcy. Teraz jest ostatnia prosta, a statek Amazonek został daleko w tyle. Możemy wygrać – ostatnie słowa powiedział z mocą. Jakby chciał tym sprawić, że jego marzenie w końcu się ziści.
- Ale o coś się boisz? – zagadnęła. Popatrzył na nią i kontynuował.
- Amazonki zawsze mają jakiegoś asa w rękawie. Zazwyczaj bardzo skutecznego.
- Są przebiegłe?
- I to bardzo. Jeśli jest tak mało czasu do portu jak teraz i dwa statki płyną jednocześnie to musi rozegrać się między nimi bitwa. Taka na serio.
- Znaczy, że one mogą… - domyśliła się o co się boi. Zakryła usta ręką.
- Tak mogą zabijać. Zresztą my też możemy.
- A więźniów?
- Nie więźniów nie zabijamy – powiedział. Odetchnęła z ulgą. – Tylko torturujemy – dopowiedział. Zaśmiał się, bo była przerażona. Tą „ miłą” rozmowę przerwało im pukanie do drzwi. Do składziku ( jak zwał tak zwał) wszedł wysoki, muskularny mężczyzna.
- Kapitanie musimy się pośpieszyć! West zauważył statek Amazonek! – Dajmon poderwał się na równe nogi.
- Wybacz, ale musimy kończyć nasze pogaduchy. Nie odpowiadam za turbulencje.
- Chwila! Jakie turbulencje?! – krzyknęła, ale nikt jej nie odpowiedział. Znowu została sama.
***
Słyszała krzyki i wystrzały armat. Piszczała z przerażenia. Nagle wydało jej się, że duża grupa ludzi schodzi pod pokład. „Może piraci kapitulowali? – myślała – Może Amazonki ich pokonały i mnie uwolnią?”. Ktoś mówił coś do swojej załogi. I nie był to głos Dajmona. Anabeth schowała się za skrzyniami. Strach wygrał ze zdrowym rozsądkiem. Zauważyła kałuże, która ciągle się powiększała. Tonęli. Do kantorka wtargnęły dziwnie ubrane dziewczyny. „ Co zrobią jak mnie znajdą – myślała – Uratują, zabiją…”. Wyjrzała zza wielkiej skrzyni, która pachniała rybami. Niektóre z Amazonek pozostały przy drzwiach, gotowe w każdej chwili pobiec na górny pokład. Z dwie lub trzy przeszukiwały większe torby i pudła. Ana wstrzymała oddech i wcisnęła się jak najbardziej w dziurę pomiędzy ścianą, a skrzynią. Czuła jak jej ubranie moknie. Widziała cienie przesuwające się niebezpiecznie blisko niej. Usłyszała kogoś jakby z oddali.
- Dziewczyny! – zawołał piskliwy głos. – Jesteście potrzebne na głównym pokładzie! Nie wiadomo jak, ale te pirackie ciamajdy uwolniły się… Kapitan karze wszystkim zostawić to co teraz robią. Już!
Anabeth odetchnęła z ulgą. Słyszała jak wszystkie piratki pędzą by wspomóc swoją kapitan. Przesunęła rękę i natrafiła na dziurę. Sięgnęła w głąb niej. Poczuła coś opuszkami palców. Było gładkie i zimne. Wyciągnęła się jeszcze bardziej. Okazało się, że była to butelka. Była brudna od szmalu. Coś się w niej znajdowało. Ana odkorkowała ją. Na jej kolana wypadła zrulowana kartka. Otworzyła ją, mając przy tym dziwne przeczucie. Było napisane tam tylko jedno słowo. WALCZ. Ktoś jednak wiedział, że tu jest! Mógł ją uratować. Oczekiwał od niej tylko jednego –walki. Z kim? Z Amazonkami. Wzięła głęboki oddech. Jak najciszej wyszła zza pudeł. Podłoga zatrzeszczała. Mruknęła coś pod nosem. Zdecydowała, że zdejmie buty. Włożyła je do skrzyni. Trochę tego żałowała, bo na pewno przejdą zapachem ryb, ale już trudno…
Na paluszkach podeszła do drzwi. Uśmiechnęła się. Były lekko uchylone. Wyjrzała. Kiedy nikogo nie zauważyła, po kilku głębszych oddechach, wyszła po raz pierwszy od kilku dni z tego pokoju. Światło na korytarzu było jaśniejsze. Statek miarowo się unosił. Zaczęła szukać składu amunicji. Nie mógł być na najniższym pokładzie, ponieważ proch mógł zwilgotnieć. Ona była na drugim od góry. Znaczy, że była na właściwym piętrze albo musiała pójść o jedno wyżej. Biegła. Co chwila sprawdzała kolejne pokoje. Szukała na kolejnym pokładzie. Minęłaby jeden korytarz, ale wydał jej się dziwny. Pomieszczenie za drzwiami musiało być duże. Otworzyła drzwi i zaczęła po cichu skakać z radości.
- Teraz tylko… Co tu wybrać? – podeszła najpierw do stojaka z bronią palną. Duże strzelby, pistolety… więcej nie rozróżniała. Znalazła proch. W duchu podziękowała dziadkowi, że nauczył ją załadowywać broń. Za prowizoryczny pasek zabrała także noże, a do kieszeni kilka cuchnących kulek.  Miała nadzieje, że okażą się bombami. Zebrała włosy. Obcięła nogawki spodni, a z materiału zrobiła chustkę i zawiązała ją na szyi. Kiedy już była gotowa stanęła przed drzwiami. Do tej pory miała wyznaczony cel, ale teraz…
- Co ja sobie myślałam? – zapytała samą siebie. – Ja jestem jedna. Ich jest więcej niż tuzin. Na serio… Przecież one pokonały chłopaków… - westchnęła. – Co ja mam zrobić? Jak je pokonać? – załamała się. Wpadła na pomysł. – Co by zrobił Nereus?... Oczywiście zaatakowałby je z zaskoczenia! Tylko, że ja nie umiem walczyć… Ale na tym statku jest ktoś kto potrafi! - po chwili miała już obmyślony plan.
***
 Najciszej jak mogła podeszła do schodów. Wspięła się kilka stopni. Na wyciągnięcie ręki miała otwór i podłogę na wyższym pokładzie. Spojrzała uważnie, ale nikogo nie zauważyła przy wejściu. Odetchnęła z ulgą. Poczuła jak jej dłonie drżą ze zdenerwowania.
- Zdecydowałaś się na to, więc teraz nie ma odwrotu – powiedziała do siebie. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła „bombę” z kieszeni. Nogi się pod nią ugięły. Potrząsnęła głową jakby to miało oczyścić jej umysł. Delikatnie położyła przedmiot na podłodze. Nacisnęła czerwony przycisk i puściła ją przez korytarz. Dźwięk toczącej się kuli sprowadził dwie strażniczki.
- Co do… - powiedziała jedna o kruczoczarnych włosach i bliznach na twarzy. Od początku, kiedy tylko została puszczona, bomba wypuszczała ze środka strużkę odurzającej pary. Lecz, kiedy piratki wpadły na nią wystrzeliła ogromny strumień dymu. Wprost w twarze dziewczyn. Obie z mętnym wzrokiem, pokołysały się chwilę i padły na ziemie. Przed buty Anabeth, której twarz była za szmatką. Zakładniczka zaciągnęła śpiące królewny do kajuty i zaryglowała drzwi.
- Słodkich snów – powiedziała na odchodnym, w ręku trzymając kolejne bomby dymne. Kiedy tylko słyszała jakiś hałas, w korytarzu lub kajucie przystawała i wrzucała metalowe kule. Los chyba chciał, żeby uwolniła tych co ją porwali, ponieważ bez przeszkód dotarła do głównego pokładu. Wyjrzała przez okno. Klatka z załogą pilnowana była przez cztery strażniczki. Czerwonowłosą, złotowłosą, fioletowłosą i granatowłosą. Wszystkie były lekko znudzone swoim zadaniem. Czasem któraś ziewnęła. Anabeth postanowiła to wykorzystać. Jakiś chłopak w więzieniu zajął je niezbyt miłą rozmową. Kiedy się odwróciły, Anabeth czmychnęła za drewnianą balustradę. „ No dobra – pomyślała. – Teraz tylko to rzucę tam i uwolnię chłopaków. Tylko, która z nich ma klucz??? – pisnęła w głowie. Zaczęła szperać w kieszeniach. Znalazła wcześniej przyszykowany kamień. Słyszała nadal podniesione głosy. Postawiła wszystko na jedną kartę. Rzuciła. Kamień odbił się od beczki i wyleciał na niższy pokład. Zrobiła nie małe zamieszanie. Tak jak planowała.
- Wy dwie – usłyszała – idźcie to sprawdzić – rozkazała jedna z wojowniczek. Anabeth zastanawiała się, która dwójka poszła. Dla bezpieczeństwa, postanowiła zrobić bałagan w jeszcze jednym miejscu. Załadowała pistolet i zrobiła najgłupszą rzecz na świecie… Przeturlała się na prawą stronę balustrady. Na szczęście, nie wydała żadnych głośniejszych dźwięków. Więźniowie bowiem znowu kłócili się ze strażniczkami. „ Po tej akcji na pewno będę musiała sobie zmierzyć ciśnienie” – pomyślała w pośpiechu. Wycelowała w  ścianę balkonu naprzeciwko.
- Cel, pal – wyszeptała do siebie. Huk wystrzału trochę ją ogłuszył, ale była zadowolona z efektu. Już go nawet słyszała.
- Idę sprawdzić co tam się stało – powiedziała ta sama dziewczyna, która wcześniej wydała rozkazy. – Pilnuj się.
Anabeth uśmiechnęła się pod nosem. Kiedy jedna z nich powiedziała „pilnuj się” do drugiej było dla niej jasne, że ta, która zostaje przy klatce ma przy sobie klucz. Modliła się teraz tylko o to, by starczyło jej czasu oraz szczęścia. Powoli i najciszej jak tylko mogła podeszła do złotowłosej, która była odwrócona do niej tyłem. Nagle dziewczyna odwróciła się. Lecz Anabeth była szybsza i piratka miała teraz sztylet przy gardle.
- Bądź cicho – ostrzegła ją. Rozwiązała swoją chustkę i podała ją dziewczynie. – Wiesz do czego służy knebel, prawda?- zapytała z błyskiem w oku. Tamta, wyraźnie bardziej ceniąca swoje życie niż prace, pokiwała głową. Ana poprowadziła ją na drugi koniec statku. – Stań do mnie tyłem – poprosiła. Po chwili uderzyła ją rękojeścią w tył głowy. Złotowłosa osunęła się na ziemie. – Wiem, że zrobiłam to nie humanitarnie i mam nadzieje, że szybko wydobrzejesz, ale na razie… - mówiła do niej, kiedy ją przeszukiwała i zamykała w kajucie kapitana – musisz trochę pospać. Na razie!
Podeszła do klatki. „ Jak im się udało tutaj to przynieść? A zresztą. Ważne żeby uwolnić Dajmona!” Jak postanowiła tak zrobiła. Podeszła do drzwi.
- Puk puk – zapukała.
- Kto tam? – usłyszała głos Flina.
- Hipopotam.
- Hipcio? – chłopak zabrzmiał jak mała dziewczynka.
- Nie głupku. To ja. Anabeth. – powiedziała i pokazała się w okienku.
- Anabeth? -  powiedział Flinn i zaraz został odsunięty od kraty przez swojego kapitana.
- Masz klucz!? – zapytał zdenerwowany Dajmon.
- No wiesz – ofuknęła go. – Uwolniłam się sama, przyniosłam wam broń, załatwiłam strażniczki, a ty masz czelność pytać się jeszcze o klucz?!  Nie, wiesz, nie mam. Uwolnię cię wsuwką – patrzył na nią jak na idiotkę. Po prostu uchodziły z niej emocje ostatnich trzydziestu minut. – Mam. Oczywiście, że mam.
- No to otwieraj! – krzyknął, trochę za głośno, Flinn.
- Już spokojnie! Nie gorączkuj się tak!
- Dziewczyny no dalej! Ktoś jest przy klatce! – usłyszała Anabeth. Wojowniczki były już blisko. Jeszcze tylko chwile…
- Otwarte! – wykrzyknęły w jednym momencie. Anabeth i kapitan Amazonek – Lorina Lit. Drzwi otworzyły się. Zgraja głodnych zemsty piratów ruszyła na dziewczyny. Ana zdążyła jeszcze niektórym dać pistolety i granaty. Spostrzegła, ze w krótkim czasie zacięta bitwa przeniosła się na cały statek. Nagle jakby spod ziemi wyrosła Lorina. Jej czerwone oczy łypały na nią groźnie. Wymierzyła pistolet w twarz Anabeth.
- Ty! Byłam przygotowana na zasadzkę, sztorm, ba nawet na mieliznę… Żeby pokonał mnie ktoś taki jak ty! – wysyczała. Autorka przełknęła głośno ślinę.
- To nie na niej powinnaś wyładować swoją złość i gorycz, tylko na mnie Lorino.
- Zamknij się Dajmon – powiedziała i wymierzyła w niego drugim pistoletem.
- Hej, ludzie to nie musi się tak skończyć – powiedziała Anabeth i uniosła ręce w obronnym geście. Pani kapitan była przygotowana do strzału…
- Padnij! – usłyszała głos Dajmona. Jak kazał tak zrobiła i teraz na czworakach uciekała. Obejrzała się. Kapitanowie walczyli ze sobą. Tylko oni. Co zdziwiło Anabeth.
- No już podnieś się – powiedział do niej Flinn i pomógł jej wstać. Popatrzyła na niego zdziwiona. Dziewczyny i chłopacy stali koło siebie i nie walczyli ze sobą.
-Eee – wydała tylko z siebie Anabeth i popatrzyła pytająco na pirata.
- Jakaś ty nierozgarnięta… Kiedy kapitanowie walczą, załoga ma obowiązek się temu dobrze przypatrzeć. Nie musi walczyć. Jeśli Lorina wygra – przegramy.
- Ale jeśli to Dajmon wygra… Zwyciężycie! – wykrzyknęła Ana i zaczęła dopingować kapitana Krwawego Ognia. Reszta podchwyciła jej pomysł. Patrzyła jak unika ciosu i jak kontratakuje szablą. Może jej się wydawało, ale chyba posłał w jej stronę uśmiech. Poczuła, że się czerwieni. Walczący wyglądali jakby tańczyli. Czar prysł, kiedy Lorina skorzystała z nieuwagi Dajmona i skaleczyła go w nogę. Padł na ziemie, ale nadal się bronił.
- Widać Mogo! – krzyknął ktoś z dziobu. Nastąpił nagły zwrot akcji. Teraz to Dajmon, chociaż był ranny, miał przewagę. Skaleczył przeciwniczkę w rękę. Lorina wypuściła z dłoni miecz. Miała teraz koło szyi szable Dajmona. Jednak uśmiechnęła się przebiegle. Szybko przystawiła pistolet do brzucha chłopaka.
- Poddajesz się? – zapytał.
- Nie czujesz? – zapytała i docisnęła broń jeszcze bardziej do ciała. – To ja wygrałam!
- W sumie – Anabeth usłyszała głos za sobą. Odwróciła się i zobaczyła starego mężczyznę, który opierał się na lasce. Miał kapelusz piracki, a przy pasie złote pistolety.
- Profesorze! – krzyknęli Dajmon i Lorina.
- Dacie mi skończyć wy szczurki lądowe! – tym wybuchem przeraził nieco Anę. – W sumie jest remis.
- Remis! – krzyknęła pani kapitan.
- Tak, panno Lit – remis. W tym roku Amazonki podzielą się zwycięstwem z Krwawym Ogniem. Zrozumiano?!
- Ale, ale…
- Nic to – powiedział Dajmon i opuścił szable. – To była dobra walka Lori – wyciągnął do niej rękę.
- To nie byłą za grosz uczciwa walka! Gdyby nie ona – wskazała pistoletem na Autorkę – przegralibyście z kretesem! Nigdy więcej nie nazywaj mnie Lori!!!
- Lorino odłóż ten pistolet – poprosił grzecznie chłopak.
- Nie zamierzam – powiedziała i popatrzyła w oczy Anabeth. – Giń! – krzyknęła i nacisnęła spust. W ostatnim momencie Dajmon rzucił się na nią, a kula ledwo ominęła głowę Autorki. Anabeth osunęła się na ziemie. Była przerażona, zdezorientowana i jedyne czego chciała to wrócić do domu. Zaczęła cicho płakać.
- Hej – podszedł do niej Dajmon. Ukucnął żeby go widziała. – Rany, ale z ciebie beksa…
- Ty nie wiesz … przez co ja… przeszłam! – zakryła oczy.
- Spokojnie. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego co dla nas zrobiłaś – podrapał się w tył głowy. – Chciałem ci podziękować.
- A… dostanę … pokój? – pociągnęła nosem.
- Może nawet z łazienką.
- Serio! – oczy jej się zaświeciły.
- Nie obiecuje. Ale zostaniesz sowicie wynagrodzona. Obiecuje – popatrzył na nią ciepło. Podał jej rękę i pomógł wstać. Anabeth przetarła oczy. – Tak na marginesie… Jak ci na imię?
- Lusija – powiedziała, chociaż chciała powiedzieć Anabeth.
-„ Od teraz grasz role Lusiji Parker. Córki sławnego hiszpańskiego kapitana. Musisz ochronić życie Lusiji” – usłyszała w swojej głowie głos Mashimy.
-„ Pan Mashima! Czemu cofnęłam się w czasie? Co ja tutaj robię?”
- „ Musisz sobie radzić sama. Pamiętaj musisz ocalić życie Lusiji.”
- „ Jak?”
- „Po prostu do pewnego momentu musisz być nią i tyle. Uważaj na siebie Anabeth.”
„ Muszę być nią?” – spojrzała na swoje dłonie były mniejsze niż zapamiętała. Do tego była niższa. I dopiero teraz zauważyła, że ma blond włosy.
- Co!!! – krzyknęła. Dajmon spojrzał się na nią. – Aaa nic, coś sobie tylko pomyślałam…
Dajmon poprowadził ją na schody. Stanęli, a Dajmon uniósł ich razem splecione dłonie i powiedział:
- Od teraz Lucija jest członkiem Krwawego Ognia!
- Co!!! – krzyknęli wszyscy, a najgłośniej chyba Ana.
- Chce ci podziękować, a także dać status pirata… To zapewni ci łazienkę – ostatnie zdanie powiedział jej na ucho.
- Serio!? – popatrzyła na niego. Kiwnął głową. – Dziękuje i oczywiście przyjmuje.
- Na trzy! – zawołał Dajmon. – Raz, dwa, trzy…
- Wiwat Lusija!!! – krzyknęła cała załoga. Anabeth zaczęła się śmiać. Może życie wśród tych ludzi, przez pewien czas nie będzie, aż takie złe?
- Dopływamy do Mogo! – krzyknął West. Teraz okrzyk radości był jeszcze większy. Spojrzała na Dajmona. Cieszył jak nigdy. Popatrzył na nią.
- A tak naprawdę – powiedział – to jak masz na imię?
- Lusija – powiedziała. – Naprawdę Lusija. Możesz mi mówić Lusi.
- Tak więc Lusi – podprowadził ją do burty. – Witaj w Mogo.
Port w mieście Mogo

 __________________________________________________________________________________
 Ta-dam! Oto 5 rozdział... Po jakim czasie... Teraz będzie jeszcze gorzej. Egzamin gimnazjalny w tym roku. Okropność. Nasz Ana ma dość pokręcone życie. Za przyjaciela ma kota, chłopak w którym się zabujała wrzucił ją do stawu na rybki dzięki czemu przeniosła się w czasie, trafia na piratów i musi udawać inną osobę. Do tego co się stało z Lusiją? I co dalej będzie pomiędzy Anabeth i Dajmonem? Czy Anabeth szybko powróci do swojego świata? Bo w sumie, czy to nie jest bajka... Którą musi uratować.
O nie! Za dużo zdradzam! To przez te upały. Co myślicie o tym szablonie ( różowym) i mam nadzieje, że teraz możecie już dodawać komentarze... Prawie 4 strony A4 napisałam w dwa dni - jestem z siebie dumna. Mam nadzieje, że ten rozdział się wam spodobał nie był ani za długi ( bo krótki też nie jest), nie było też w nim za dużo opisów ani też za dużo dialogów. Tylko jedynie akcja. 
Chciałam także podziękować za każdy komentarz z osobna. Bardzo, bardzo dziękuje!
I nie mam kompletnie pomysłu na rozdział 6, więc szybko się go nie spodziewajcie. 
Arjana 
P.s. A tak teraz wygląda Anabeth jako Lusija.
Zdjęcie Amazonek znajdziecie w Bohaterach w menu.

9 czerwca 2015

Bohaterowie One Shota II

Powinien być rozdział, ale brak weny daje się we znaki. Do tego miałam 5- dniowy obóz naukowy. Zero czasu wolnego. Czy ktoś w ogóle słyszał o zdaniach złożonych czy prostych w matematyce? W każdym razie Lucy narysowaną miałam dawno, ale tak jakoś nie było czasu żeby wstawić. Do tego jedna strona komiksu. Dodam ją trochę później bo gdzieś mi się zawieruszyła. Udało mi się nie wiem jakim cudem narysować także Erica i Thomasa.
Sprawa druga to szablon. Jak na razie widać, że jest jeszcze w powijakach. Boje się go zmieniać. Może coś zrobię w tym kierunku w lipcu. Sprawa trzecia to to że chciałabym podziękować już za 3000 tysiące wyświetleń. Ten wpis miał być na 2000, ale moje koleżanki stwierdziły, że nie mają co robić na informatyce, więc nabiją mi 1000 wyświetleń.
Przejdźmy do sedna tego posta.
Lucy na wigilii


Lucy normalny strój

 W sumie stwierdziłam, że nie będę robiła charakterystyk postaci z One Shota no bo po co. Opisy będą tylko do postaci głównego opowiadania.
Chciałabym was też zapytać czy nie zmienić adresu internetowego bloga z tego długiego nieprawdopodobna... na jakiś krótszy. Oczywiście o ewentualnej zmianie odpowiednio wcześniej  poinformuje.
Arjana

7 maja 2015

Rozdział 4

Rozdział 4 
Ahoj przygodo! Czyli początek morskiego wcielenia.

- Anabeth! – zawołała Jane kiedy zauważyła swoją koleżankę na horyzoncie. Brązowowłosa odmachała jej i powiedziała coś do naburmuszonego Nereusa. Ten prychnął i przyśpieszył tak, że już po chwili byli obok dziewczyny. – Co znowu się stało?
- Jedziemy do Aquaparku. To się stało! – powiedział z wyrzutem chłopak.
- Mogłeś zostać w domu. Nie kazałam ci przecież ze mną jechać! – powiedziała zirytowana Ana. Od rana miała z nim same problemy. Naprawę by się cieszyła, kiedy by został w Lilium. Zwłaszcza, że chciała dowiedzieć się więcej o nieznajomym, przystojnym blondynie o imieniu Diaval. Myślała o nim coraz częściej. Zwłaszcza jaki jest, co lubi, jak się uczy. Tyle pytań kotłowało się w jej głowie! Niestety, nie mogła mu zadać ani jednego. Od spotkania z Mashimą nie widziała go w szkole, a przecież minął już dobry miesiąc. Westchnęła. Po chwili zauważyła świdrujące spojrzenie Nereusa. – Mam coś na twarzy?
- Nie.
- Spoko.
-Spoko.
-Świetnie.
-Świetnie.
- Idziemy? – zapytała Jane zmęczona rozmową pozostałej dwójki.
- Tak! Jesteśmy już spóźnieni! – wykrzyknęli w jednym momencie i razem pobiegli w stronę szkoły.
***
- Czy wszyscy już są?
Kaprio
- Tak! – odparła grupa uczniów na pytanie Mashimy. Zaczęli powoli wchodzić do małego szkolnego busa. Anabeth usiadła koło okna i podczas drogi oglądała okolicę. Nie miała ochoty rozmawiać z siedzącym obok niej Nereusem ani z dziewczynami, które siedziały przed nimi. Tak właściwie to one spały. Wszyscy spali oprócz niej. Jutro mieli dojechać do miasta Kaprio. Największego centrum rozrywki w całym kraju. Ludzie mieszkali na obrzeżach, a w samym centrum były kluby, restauracje, wesołe miasteczka, parki rozrywki i oczywiście Aquapark.  
Około 4 nad ranem kierowca zarządził postój. Ana jako jedyna skorzystała z możliwości wyjścia na zewnątrz. Ale czy aby na pewno tylko ona? W pobliżu parkingu było małe wzniesienie, które zaraz miało zostać skąpane w blasku wschodzącego słońca. Usiadła czekając na brzask. Mokra trawa poruszała się w rytm wiatru. Usłyszeć można było ćwierkanie ptaków. Las który rozpościerał się za wzniesieniem zaczynał budzić się do życia. Zamknęła oczy. Po chwili poczuła ciepło pierwszych promyków na twarzy. Wstała by lepiej widzieć wielkie, czerwone słońce i bladoróżowe chmury. Chłodny wiatr zerwał wstążkę którą miała zaplecione włosy. Wpadła ona w ręce blond włosego chłopaka. Popatrzył na brązowowłosą i nie mógł uwierzyć w to co widzi. Była piękna, otaczała ją złoto-czerwona łuna słońca, które zasłoniła, a wiatr rozwiewał jej niebieską sukienkę. Brązowe oczy były pełne zdziwienia. Chyba pokochał te oczy. Oczy, które patrzyły teraz tylko na niego.
Zaraz jednak się opanował. Znowu przywdział maskę buntownika. Podszedł do niej. Z bliska nie wydawała mu się już taka idealna. Lecz to sprawiało, ze była jeszcze piękniejsza. Pocałował wstążkę sprawczynie tego zdarzenia i włożył jej do ręki. Jaka krucha – pomyślał – jak porcelana. Odszedł. Odwróć się, odwróć! – myślała. Zrobił to. Zauważył na jej twarzy uśmiech i iskierki w oczach.
- Dziękuje Diaval! – zawołała, kiedy szedł w stronę busa. Uśmiechnął się, idąc dalej. Podbiegła do niego i stanęła z nim twarzą w twarz. – Słyszałeś? Dziękuje.
- Nie potrzebuje podziękowań od podlotka i podróbki Autora – powiedział i popatrzył na nią chłodno. Zbił ją z tropu. Na tym mu zależało. Uśmiechnął się pod nosem i wyminął ją.
- Słuchaj ty! Nie jestem żadnym podlo coś tam…
- Podlotkiem.
- Mniejsza. Ani podróbką Autora! Pokaże ci na co mnie stać, więc się przygotuj! – właśnie poznał jej trzecią twarz. Wtedy kiedy wszedł jej ktoś na ambicję. Była jak otwarta księga. Zaczęła go intrygować już nie ze względu na wygląd, ale też przez charakter.
- To co zaczynamy – otoczyła go aura jego mocy.
- Nie teraz. Jestem zmęczona – powiedziała i poszła do busa.  Wsiadając pokazała mu język. Rozbawiło go to. Kiedy ostatnio rozśmieszyło go coś? Nie pamiętał. Zapowiadało się coraz ciekawiej.
***
- Panienki gotowe?
- Już! Chwila! – dało się słyszeć z szatni.
- Co oni tam tak długo robią no?! – mówiła zbulwersowana Jane.  – Przecież to my jesteśmy dziewczynami. Mashima – sensei możemy już iść!
- Prosimy! – powiedziały wszystkie.
- Czuję że woda i dziewczyny w bikini mnie wołają! – zawołał Loki, który właśnie wybiegł w szaleńczym tempie z szatni. Nauczyciel nawet nie zdążył powiedzieć, żeby nie biegał, a ten już wylądował na swoich czterech literach. Reszta chłopaków po chwili też do nich dołączyła.
- Życzę wam miłej zabawy moi drodzy. Cieszcie się tym wolnym czasem. Ja jakby co będę w barze – z błogą miną mówił i myślał jakie to drinki sobie zamówi. Chociaż nie! Nie może, jest przecież opiekunem. Ale może jednego, a potem kolejnego. Skończyło się to potem tak, że Luca z Shunem musieli go targać do busa nieprzytomnego.
***
Parę godzin później Anabeth upadła wykończona na leżak. Najpierw z Midori poszły zjeżdżać zjeżdżalnią,  która miała tyle zakrętów ile górska droga. W duchu dziękowała sobie że nie chciała jeść dziś dużo na śniadanie. Nie chciała wyglądać jak Jane, która dostała choroby morskiej od samego stania na atrapie statku pirackiego. Potem, kiedy niebiesko włosa wydobrzała, zabrała ją na nurkowanie z rybami. Pomińmy fakt, że Alexandra, która im towarzyszyła została prawie zjedzona przez jedną pływającą istotę. Dziewczyny odeskortowały ją do lekarza, gdzie wszystko było w porządku oprócz psychiki pacjentki. Postanowiła ona więcej nie pływać i potowarzyszyć Mashimie w barze. Po obiedzie Anabeth postanowiła spróbować swoich sił i przekonać Nereusa, żeby popływał. Lepiej tego nie opisywać bo są to zbyt drastyczne sceny próby ucieczki Cosia. Później Ana popływała sama i skorzystała z kolejki górskiej którą objechała całe miasto. Pod koniec zauważyła wysiadającego blondyna z wagonika przed nią. Poszła za nim, ale po chwili straciła go z oczu, w tłumie. Wróciła do Aquaparku gdzie znowu pływała, bawiła się i zjeżdżała z Midori i Jane.
Jedna z atrakcji Kaprio
 Raz spotkała samotnego Lucę z miną zbitego psa.
- Czemu jesteś smutny Luca? Nie podoba ci się tutaj? – zapytała.
- Jestem przygnębiony ponieważ… nie wiem gdzie jest Diaval! – takiej odpowiedzi się spodziewała, ale to co mówił potem zbiło ją z tropu. – Ten łoś miał tu już być 32 minuty i 16 sekund temu! I co, jest jak zawsze kiedy ten idiota …
Ana postanowiła go zostawić, ponieważ nie wiedziała co w złości może zrobić ten chłopak. Nawet kiedy odeszła na kilka dobrych metrów słyszała niemiłe epitety mówione pod adresem blondyna. Z przykrością jednak stwierdziła, że tej części parku nie zna. Do tego Luca gdzieś zniknął, a w pobliży ani żywej duszy.
- No to klops…
Tak oto po kilku godzinach szukania opadła na swój leżak.Naprawdę jednak minęło pół godziny.
- Mam dosyć wszystkiego… Ludzi, Cosiów, rybek, wody…  - mówiła do siebie, kiedy nagle... Chlup! Na całe pomieszczenie dało się słyszeć śmiech Lokiego.
- Wyglądasz jak topielec! –zawołał do Any będącej w basenie.
- Wielkie dzięki Loki! A wiesz co? Nie jest jeszcze tutaj, aż tak źle. Może ty też powinieneś spróbować – kolejne chlup i chłopak wylądował koło niej. Popatrzył na nią spod byka. Ona była gotowa do ucieczki. Po chwili jednak zaczął się śmiać, a ona razem z nim.
***
Słońce powoli zachodziło. Anabeth jako ostatnia wyszła z szatni. Rozejrzała się. „ Serio! Wszyscy już poszli… Gdzie oni są?” – myślała.
- Głupie, długie włosy – powiedziała do siebie.
- Jak włosy mogą być głupie? – znała ten głos. Jego właściciel stanął przed nią.
- O Diaval! Jak dobrze, że jesteś. Wiesz może gdzie reszta grupy? – udała, że nie usłyszała jego słów. Westchnął i odgarnął niedbale swoje włosy.
- Są na zewnątrz. Chodź, najpierw chce ci coś pokazać.
- Co? – zapytała jak małe dziecko.
- Zobaczysz – powiedział z tajemniczym uśmiechem na twarzy i złapał ją za rękę. Nie protestowała.
Okazało się, że za Aquaparkiem znajduje się mały las. Blondyn prowadził ją tak jakby znał to miejsce od dawna. Wiedziała za to, że Nereus nie pochwalił by jej eskapady. Zwłaszcza z Diavalem. Lecz nie potrafiła się oprzeć ciepłu bijącemu z jego ręki. Trafili nad jeziorko. Ostatnie promienie słońca ogrzewały ich buzie. Z lasu zaczęły wylatywać świetliki. Tworzyły małe grupki, a potem dołączały się do kolejnych. Robiły to z taką gracją. Jeden zatrzymał się obok Any na wysokości twarzy.
- Co to! – zawołała. W miejscu świetlika była mała istotka z dużymi, szpiczastymi uszami, wielkimi oczami i parą świecących skrzydeł. Miała długą sukienkę z płatków kwiatów. Cała jej postać błyszczała. Zaczęła się śmiać z Autorki która jej się przyglądała. Chyba coś powiedziała, ale nie można było zrozumieć.
- Nigdy nie widziałaś wróżki? – zapytał Diaval. Uśmiechnął się pod nosem. Wróżki zawsze były ciekawym zjawiskiem. Nie spodziewał się nawet, że tak szybko ją zaakceptują i pokażą jej swoją prawdziwą formę.
- Piękne – powiedziała cicho, a istotka dygnęła w podzięce. Gestem przywołała koleżanki. Przyniosły kwiaty. Okrążyły głowę Any i wplotły je jej we włosy. Kiedy były tak blisko twarz Anabeth także jaśniała.
- Ładnie by ci było ze skrzydłami –stwierdził chłopak i uśmiechnął się do niej zawadiacko. Ona spłonęła rumieńcem. – Chodź jest jeszcze coś – poprowadził ją w stronę jeziorka. Kiedy odwróciła głowę zauważyła smutną minę pierwszej wróżki, którą spotkała. Pomachała głową jakby chciała powiedzieć, że ma tam nie iść. Szybko spojrzała znowu na tył jego głowy.
Woda mieniła się wszystkimi kolorami tęczy. Nie wiadomo gdzie pod wodą powstawało światło, które potem odbijało się od łusek wielobarwnych ryb i oświetlało brzeg. Kiedy Ana patrzyła w wodę, Diaval zebrał dwa małe kwiatki.
- Zagrajmy w grę – powiedział. – Jeden kwiatek dla ciebie, jeden dla mnie – podał jej roślinę. – Ten kwiatek, który popłynie szybciej i dalej wygrywa.
- Czemu to ma służyć?
- Możemy się o coś założyć - powiedział.
- A o co?- dopytywała się.
- Powiedzmy... - zastanowił się. Przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Lecz on miał już góry ustalony cały plan działania. - O przysługę. Jeśli ja wygram ty coś zrobisz dla mnie, jeśli ty wygrasz ja zrobię co tylko będziesz chciała.
- Zgadzam się – powiedziała i wyniośle uniosła głowę. Liczył właśnie na taką odpowiedź. Nie zdawała sobie nawet sprawy z niebezpieczeństwa. „ Co za ufna dziewczyna” - pomyślał. Zamierzał to wykorzystać.
- Trzy, dwa , jeden… Start! – położyli kwiaty i zaczęli dmuchać. Roślina Diavala wysunęła się na prowadzenie. On jeszcze się wychylił i dmuchał dalej. Nie mogła przegrać, więc także się wychyliła. Ręka, na której się opierała, ześlizgnęła się i Ana wpadła do wody. Kiedy się wynurzyła, jego nigdzie nie było.
- Diaval! Diaval! – krzyczała. Postanowiła sama wydostać się na brzeg. Nagle złapało ją coś za nogę i zaczęło ciągnąć w dół. Rozpaczliwie złapała ostatni oddech i znalazła się pod wodą. Ryby ją okrążyły. Druga noga została także złapana. Próbowała się skupić na wymyśleniu Cosia, ale brak tlenu skutecznie jej to uniemożliwiał. Ryby wpływały wokół niej co raz szybciej. Znalazła się w środku kolorowego wiru.  Może to przez brak tlenu, ale wydawało jej się jakby ryby szeptały jakieś zaklęcie. Wypuściła ostatnie bąbelki powietrza. Straciła przytomność.
***
Słońce ją oślepiało. Słyszała głosy ludzi. Otworzyła oczy i prawie utonęła, ponieważ przykryła ją fala. Wypłynęła i rozejrzała się dookoła. Znajdowała się na pełnym morzu. Kilka metrów dalej płynął statek. Nagle ktoś z niego wyskoczył. Płynął w jej stronę. Pojawił się przed nią białowłosy chłopak.
- Może panią podwieźć?
- A wie pan, że chętnie – powiedziała i chętnie uczepiła się jego ramienia. Razem dopłynęli do statku. Ostatkiem sił wdrapała się na pokład statku. Powitał ją krąg mężczyzn wyglądających jak piraci. Poczuła zimną stal przy szyi. Białowłosy złapał ją za nadgarstki.
Dajmon
- Witamy wśród załogi Krwawego Ognia panienko! Liczymy na sowitą zapłatę za ciebie – wykrzyknął, a inni mu zawtórowali. Popchnął ją w stronę innego młodego chłopaka.
- Chwila! Ja się nie zgadzam!
- Ty chyba nie jesteś stąd prawda? – przybliżył się do niej.
- Nie, nie jestem.
- No moi drodzy, więc powitajmy panienkę na naszym statku pirackim - kapitan zaakcentował ostatnie słowa.
- Słucham? Statek piracki? W ogóle, gdzie jesteśmy? – Anabeth już nic nie wiedziała.
- Jesteśmy załogą Krwawego Ognia. Najgroźniejszymi piratami na całych Karaibach! Jeśli chcesz wiedzieć mamy rok 1657. A ja nazywam się Dajmon. I jestem ich kapitanem. Flinn zabierz naszego ślicznego gościa do jej uroczego apartamentu.
- Co! Nie! Chwila! – protestowała. Niestety i tak zamknęli ją w ciemnym pokoju bez okien, jedzenia i miejsca do spania. Zaczęła płakać.
- Diaval głupku! To wszystko twoja wina…
Krwawy Ogień
 _________________________________________________________________________________
 Szablon który miał być na następne parę miesięcy starczył na mniej niż miesiąc. Nie wiem co się stało. Przy jednych postach można dodawać komentarze, a przy innych nie. Postaram coś na to zdziałać. 

Zdenerwowana na głupi szablon Arjana
P.s Na razie będzie ten zrobiony na szybko z kotem i księżycem w nagłówku. 
Edit: Komentarze można dodawać. Szablon znów zmieniony.