Rozdział 6 Wątpiąc, dochodzimy do prawdy.
Diaval okręcił się na pięcie i odszedł, zupełnie ignorując
wołającą o pomoc Anabeth. Ścieżkę zasłaniała mu przydługa grzywka. On jednak
znał drogę na pamięć. Podleciała do niego jedna z wróżek. Stworzonko zaczęło
wymachiwać rękami i pokazywać na niego, a także groziło mu pięścią. Chłopak
machnął ręką, jakby odgarniał złośliwego komara. Wiedział doskonale co miała na
myśli. Nie miał jednak innego wyboru. Przystanął i popatrzył za siebie.
- Nie było innego wyjścia – powiedział, do siebie albo do
lecącej za nim wróżki, po czym zniknął. Stworzonko poddało się i wróciło do
swoich przyjaciółek. Tafla wody w końcu się uspokoiła. Anabeth zniknęła.
***
W tym samym momencie, kiedy piraci odzyskali wolność, Diaval
skończył pisać wykańczający sprawdzian z języka polskiego. Zadzwonił dzwonek, a
on z resztą klasy ruszył do wyjścia. Za progiem czekała na niego niewysoka,
czerwono-włosa dziewczyna. Jego dziewczyna. A raczej była. Dla dobra misji
zerwał z nią. Zresztą i tak był z nią tylko dlatego, że jej status społeczny odpowiadał
jego statusowi. Innymi słowy znalazł dziewczynę ze swojej, wyższej, ligi. Tak
właściwie nawet nie mieli wspólnych tematów. Westchnął i spojrzał na nią
lodowatym wzrokiem. Patrzyła na niego trochę wyzywająco, ale w głębi oczu widać
było zmartwienie. Nawet nie złość. Ręce miała przyłożone do piersi. Cienie pod
oczami wskazywały, że zarwała noc, a ślady łez na policzkach mówiły mu jak tą
noc spędziła. Jak on nie cierpiał zrywać
z dziewczynami… Zawsze były cyrki. Tak jak teraz.
- Tin mówiłem ci, żebyś mnie zostawiła w spokoju.
Zerwaliśmy, nie pamiętasz? – oparł głowę o ścianę i uśmiechnął się do niej
pokrzepiająco. Czerwono-włosa spuściła wzrok. Schował rękę do kieszeni i
mimowolnie odpłynął myślami do Anabeth.
- Ty nic nie rozumiesz… - zaczęła chlipać – ja nie mogę cię
stracić! Jesteś dla mnie ważny, nawet bardzo!
- To tylko puste słowa – powiedział, a uśmieszek zniknął z
jego twarzy. Powoli zaczynała go już irytować.
- Nieprawda! – płakała już otwarcie i patrzyła na niego
wielkimi, smutnymi oczami. Cała się trzęsła. Wyglądała okropnie w rozmazanym
makijażu, nieułożonych włosach i niedobranych ubraniach. Jak on w ogóle mógł na
nią zwrócić uwagę. Skrzywił się na wspomnienie ich pierwszego pocałunku.
- Tin. Przestań. Z tego i tak by nic nie wyszło. Znajdź
sobie kogoś innego, dobrze ci radzę. I więcej nie wchodź mi w drogę – po
ostatnim zdaniu wyminął ją i poszedł w tylko sobie znanym kierunku.
***
Jane Ross szła w zamyśleniu przez szkolny korytarz.
Zastanawiała się gdzie jest Ana skoro nie przyszła znowu do szkoły i jaki
udział w jej zniknięciu miał Diaval. Jane nie była głupią dziewczyną. Co to, to
nie. Mieli już odjeżdżać i brakowało tylko Anabeth i Diavala. Po kilku minutach
wrócił tylko blondyn. Mashimie dał kartkę, że niby Ana została u cioci w Kaprio.
Przecież to już było podejrzane! Ale nauczyciel tylko westchnął, dał reprymendę
uczniom by tak więcej nie robili jak ich koleżanka i wsiadł do autokaru.
Weszła do stołówki, a tam powitał ją jak zwykle dziwny
zapach obiadu i okrzyki niezdyscyplinowanej młodzieży. Z bufetu wzięła najmniej
dziwne jedzenie i poszła w stronę jej ulubionego stolika pod oknem. Kiedy szła,
ktoś – najpewniej jeden ze szkolnych drani, takich jak Loki – podstawił jej
nogę. Zachwiała się i jej spaghetti wylądowało na blond lowelasie i w jego
pomidorowej.
- Sorki – powiedział szybko, zasłaniając się pustą tacą – to
nie moja wina! Ktoś podstawił mi nogę. Przynajmniej masz więcej makaronu w
zupie – wskazała na jego talerz. Chłopak wybuchnął gromkim śmiechem. Trzeba
było przyznać, że nawet w sosie bolognese było mu do twarzy. Jane o czym ty
myślisz! – skarciła się w myślach. Popatrzył na nią, tak jakby ją oceniał. Nie spodobało jej się to i już miała
się chłodno pożegnać, kiedy usłyszała jego cichy, ale stanowczy głos.
- Usiądź. Porozmawiajmy chwilę – gestem wskazał jej miejsce
naprzeciwko siebie. O dziwo, mimo, że był jednym z najpopularniejszym chłopaków
w szkole zawsze jadał sam.
- Jak chcesz – wzruszyła ramionami i usiadła. – Ale nie
myśl, że na mnie działa ten twój piekielny urok – satysfakcje miała wymalowaną
na twarzy.
- Spokojnie – uniósł ręcę w obronnym geście. – Chciałem
porozmawiać na temat klubu.
- E?
- Niedługo będą drzwi otwarte i każdy klub ma się
zaprezentować rodzicom i takie tam…
- Z tym to nie do mnie, panie kolego!
- Diaval – podał jej rękę. Niechętnie wymieniła uprzejmości
i od razu schowała rękę, pod stół. – A właśnie do ciebie. Jak ci to
wytłumaczyć? – podrapał się w głowę. Udawał głupka. Jane od razu to zauważyła.
- Prosto i z mostu. Jak to ucznia pierwszej klasy
podstawówki.
- Mashima kazał mi, znaleźć ciebie, żebyśmy wspólnie zajęli
się programem artystycznym kółka
- powiedział na
jednym wdechu.
- To na serio nie do mnie – powiedziała z powagą. – Serio,
takimi rzeczami interesuje się Anabeth…
- Jak widzisz nie ma jej dzisiaj – przerwał granato - włosej,
co lekko ją zirytowało.
- A czyja to wina? – popatrzyła na niego. Czy ona coś wie? –
zastanowił się, ale szybko przybrał pozę niegrzecznego chłopca. Popatrzył na
nią z pod przymrużonych powiek. Podparł głowę na ręce. Innej dziewczynie na ten widok pewnie zmiękły
by nogi. I ręce. I w ogóle byłaby jak z galarety. Na Jane jednak nie robiło to
wrażenia. – Nie wysilaj się tak. Mam starszego brata. Doskonale znam te wasze
męskie zagrywki do dziewczyn – prychnęła, a potem przybliżyła się do niego. –
Przejrzę wszystkie twoje sztuczki i dowiem się prawdy Diaval.
- Proszę bardzo. Nie mogę się doczekać – powiedział i posłał
jej figlarny uśmiech. Zebrał swoje rzeczy, bo uznał rozmowę za zakończoną. Na
odchodne powiedział – I tak musimy zrobić ten projekt. Razem. Czy ci się to
podoba czy nie –patrzył na jej twarz, bez żadnych emocji. Odszedł od stołu. Po
chwili jednak usłyszał uderzenie w stół i ciche przekleństwo. Uśmiechnął się
pod nosem. Kiedy wychodził z sali, dostał sms - a. Wiadomość sprawiła, że
ciarki przeszły mu po plecach. Udał się do wyjścia ze szkoły. Jane, która
właśnie wychodziła ze stołówki zauważyła go. Podjęła szybką decyzję i ruszyła
za nim.
***
Szła za Diavalem już dobrą godzinę. Miała nadzieje, że
jednak jej nie zauważył. Starała się być bardzo cicho. Co dla niej, osoby,
której buzia nigdy się nie zamykała, było bardzo trudne. W końcu po długiej
wędrówce przez mroczny las – „Serio Diaval nie mogłeś na kryjówkę złoczyńcy
wybrać fabryki czekolady???!” – Jane zauważyła w oddali polanę. Blondyn już na
nią wchodził.
I zniknął.
Granato-włosa przystanęła w pół kroku z rozdziawioną buzią i
wielkimi oczami. Nie zważała, że może ja usłyszeć ktoś jeszcze – „ Chociaż kto
o zdrowych zmysłach byłby jeszcze na radosnym spacerku w tym przerażającym
lesie” – podbiegła do granicy lasu. Jeden krok i weszłaby na oświetloną łąkę.
Nic więcej. Więc, gdzie był Diaval? Wyciągnęła rękę przed siebie. Zniknęła aż
po łokieć. Cofnęła się szybko, prawie się przewracając. Znowu dzisiejszego dnia.
Instynkt – a ona zawsze polegała na nim jak i na sercu i intuicji, a rozum
zostawiała gdzieś z tyłu – podpowiadał jej, że tajemnica zniknięcia jej
przyjaciółki czai się właśnie za tym niewidzialnym czymś. Podeszła do skraju
lasu. Rozejrzała się, wzięła głęboki oddech i zrobiła krok do przodu.
Czuła się tak jakby przeszłą przez bańkę mydlaną. Otworzyła oczy. Na polanie
stał domek z ogródkiem i studnią. Jane przechyliła głowę ze zdziwienia, ale wzruszyła ramionami podeszła do okna. W środku chatka wyglądała zupełnie inaczej – jak mały szpital. Wszędzie kable, maszyny monitorujące funkcje życiowe i inne parametry. A wszystko było podłączone do jednej osoby.
Czuła się tak jakby przeszłą przez bańkę mydlaną. Otworzyła oczy. Na polanie
stał domek z ogródkiem i studnią. Jane przechyliła głowę ze zdziwienia, ale wzruszyła ramionami podeszła do okna. W środku chatka wyglądała zupełnie inaczej – jak mały szpital. Wszędzie kable, maszyny monitorujące funkcje życiowe i inne parametry. A wszystko było podłączone do jednej osoby.
Anabeth.
Jane krzyknęła na jej widok. Zaraz jednak skarciła się w
myślach, ponieważ nie wiedziała czy ktoś
jej nie usłyszał. Na pewno usłyszał. Po mamie miała ten operowy sopran.
Niestety! Zaczęła powoli wycofywać się z pod okna. Nagle ktoś złapał ją za
ramiona i obrócił w swoją stronę.
- Jane! – wykrzyknął Nereus.
- Nereus! – wykrzyknęła i ona. Nic już nie rozumiała. – Co
tu się dzieje!? Co jest z Aną??? Czemu jest tutaj, a nie w jakimś szpitalu
skoro coś jej się stało.
- Jane uspokój się. Wszystko ci wyjaśnimy – powiedział
Diaval, stojący w progu drzwi. Dziewczyna osłupiała widząc lowelasa w białym
kitlu. – To wszystko dla dobra Anabeth.
- Ta jasne. I mam ci uwierzyć? – powiedział Jane i
prychnęła. Wyswobodziła się z uścisku Nereusa i poszła do środka. Diaval grzecznie ją przepuścił. Rozejrzała się.
Parter domku zajmował mały aneks kuchenny, szafka na buty , lustro i szafa na
kurtki. Z drugiej strony był cały sprzęt i wielkie łóżko w którym spała
Anabeth. Wyglądała przynajmniej jakby spała. Coś i Autor weszli do środka za
nią.
- Tylko nie ubłoć, proszę. Sprzątałem cały dzień – powiedział
Nereus na co Jane przewróciła oczami. Podeszła do przyjaciółki i wzięła ją za
rękę.
- Zimna. Jak zawsze – westchnęła. Spojrzała zmartwionym
wzrokiem na pozostałą dwójkę. – Liczę na szczegółowe wyjaśnienia.
- To może kakao? – powiedział uśmiechnięty Nereus jakby
przyszła w odwiedziny na herbatkę. A tak naprawdę przeszła tą całą drogę, by
odnaleźć Anabeth całą i zdrową, a nie przypiętą do jakiś pikadeł i kabli.
Podeszła do niego i zmierzyła go wzrokiem, tak wściekłym, że Coś głośno
przełknął ślinę. Zaraz jednak odzyskał opanowanie. – Siadaj Jane – powiedział
naturalnym, swobodnym tonem. Zrobiła jak kazał. Założyła nogę na nogę, jak
miała w zwyczaju. – Diaval może ty opowiesz… Ja nie mam już na to siły – po raz
pierwszy odkąd tu przyszła zauważyła u Nereusa strach i zmartwienie.
- Ok – blondyn usiadł na podłodze przed Jane w siadzie
skrzyżnym. – Przygotuj się, bo to trochę dłuższa opowieść.
- Czy w takim wypadku nie można powiedzieć, żebyś się
streszczał?
- Niezbyt. Gdybym się streścił to nic byś nie zrozumiała –
zaśmiał się głucho i podrapał w tył głowy. Zdecydowanie nie wiedział jak
zacząć. Westchnęła.
- Nereus! To ja jednak poproszę to kakao!
__________________________________________________________________________________
Mam nadzieje, że nie zanudzi się ten kto to czyta, jeśli ktoś to czyta... Znalazłam bete - osobę od sprawdzania błędów jakby ktoś nie wiedział. Niestety jeszcze mi nie pomaga. Więc rozdział może być z błędami, długimi zdaniami itp.
W tym rozdziale postanowiłam skupić się trochę na tajemniczym i mrocznym Diavalu i gadatliwej, ale dbającej ponad wszystko o swoich przyjaciół Jane. Jednym słowem - rozwinęłam wątki poboczne. No i wystąpił kochany czarny kot!
Co się dzieje z Aną? Jaki w tym udział ma Diaval? A jaki Nereus?
O co w tym wszystkim chodzi?
Na te pytania i inne, które Wam się nasuną ( śmiało możecie je wpisywać w komentarzach) postaram się dać odpowiedzi w nadchodzących rozdziałach. Nie wiem, kiedy będzie 7 rozdział. Zresztą jak zawsze :).
Arjana