Historia która na prawdę nie mogła się wydarzyć, a może jednak to prawda? Opowiadanie które śledzi losy Anabeth - trzynastolatki z dość nietypową cechą mianowicie wszystko co Anabeth wymyśli i nie jest kopią pojawia się. Np. gadający kot Nereus który pomaga jej zrozumieć nowy świat w którym się znalazła. Świat Autorów.

Informacje

Kopiowanie treści i obrazków jest surowo zabronione!

UWAGA!!! Zero weny i chęci... Nie wiem kiedy wrócą.
Nie wiem kiedy ruszę z nowym blogiem i starą/nową historią...

Rozdział
7: 25%

POPRAWIONE FABULARNIE: 3/8
POPRAWIONE JĘZYKOWO: 0/8

One Shot Miłość nie jedno ma imię - zostanie podzielony na rozdziały od 1-3 możliwie 4.
rozdział 2 0%

9 lutego 2016

Rozdział 6



Rozdział 6 Wątpiąc, dochodzimy do prawdy.


Diaval okręcił się na pięcie i odszedł, zupełnie ignorując wołającą o pomoc Anabeth. Ścieżkę zasłaniała mu przydługa grzywka. On jednak znał drogę na pamięć. Podleciała do niego jedna z wróżek. Stworzonko zaczęło wymachiwać rękami i pokazywać na niego, a także groziło mu pięścią. Chłopak machnął ręką, jakby odgarniał złośliwego komara. Wiedział doskonale co miała na myśli. Nie miał jednak innego wyboru. Przystanął i popatrzył za siebie.

- Nie było innego wyjścia – powiedział, do siebie albo do lecącej za nim wróżki, po czym zniknął. Stworzonko poddało się i wróciło do swoich przyjaciółek. Tafla wody w końcu się uspokoiła. Anabeth zniknęła.

***

W tym samym momencie, kiedy piraci odzyskali wolność, Diaval skończył pisać wykańczający sprawdzian z języka polskiego. Zadzwonił dzwonek, a on z resztą klasy ruszył do wyjścia. Za progiem czekała na niego niewysoka, czerwono-włosa dziewczyna. Jego dziewczyna. A raczej była. Dla dobra misji zerwał z nią. Zresztą i tak był z nią tylko dlatego, że jej status społeczny odpowiadał jego statusowi. Innymi słowy znalazł dziewczynę ze swojej, wyższej, ligi. Tak właściwie nawet nie mieli wspólnych tematów. Westchnął i spojrzał na nią lodowatym wzrokiem. Patrzyła na niego trochę wyzywająco, ale w głębi oczu widać było zmartwienie. Nawet nie złość. Ręce miała przyłożone do piersi. Cienie pod oczami wskazywały, że zarwała noc, a ślady łez na policzkach mówiły mu jak tą noc spędziła.  Jak on nie cierpiał zrywać z dziewczynami… Zawsze były cyrki. Tak jak teraz.

- Tin mówiłem ci, żebyś mnie zostawiła w spokoju. Zerwaliśmy, nie pamiętasz? – oparł głowę o ścianę i uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Czerwono-włosa spuściła wzrok. Schował rękę do kieszeni i mimowolnie odpłynął myślami do Anabeth.

- Ty nic nie rozumiesz… - zaczęła chlipać – ja nie mogę cię stracić! Jesteś dla mnie ważny, nawet bardzo!

- To tylko puste słowa – powiedział, a uśmieszek zniknął z jego twarzy. Powoli zaczynała go już irytować.

- Nieprawda! – płakała już otwarcie i patrzyła na niego wielkimi, smutnymi oczami. Cała się trzęsła. Wyglądała okropnie w rozmazanym makijażu, nieułożonych włosach i niedobranych ubraniach. Jak on w ogóle mógł na nią zwrócić uwagę. Skrzywił się na wspomnienie ich pierwszego pocałunku.

- Tin. Przestań. Z tego i tak by nic nie wyszło. Znajdź sobie kogoś innego, dobrze ci radzę. I więcej nie wchodź mi w drogę – po ostatnim zdaniu wyminął ją i poszedł w tylko sobie znanym kierunku.

***

Jane Ross szła w zamyśleniu przez szkolny korytarz. Zastanawiała się gdzie jest Ana skoro nie przyszła znowu do szkoły i jaki udział w jej zniknięciu miał Diaval. Jane nie była głupią dziewczyną. Co to, to nie. Mieli już odjeżdżać i brakowało tylko Anabeth i Diavala. Po kilku minutach wrócił tylko blondyn. Mashimie dał kartkę, że niby Ana została u cioci w Kaprio. Przecież to już było podejrzane! Ale nauczyciel tylko westchnął, dał reprymendę uczniom by tak więcej nie robili jak ich koleżanka i wsiadł do autokaru.

Weszła do stołówki, a tam powitał ją jak zwykle dziwny zapach obiadu i okrzyki niezdyscyplinowanej młodzieży. Z bufetu wzięła najmniej dziwne jedzenie i poszła w stronę jej ulubionego stolika pod oknem. Kiedy szła, ktoś – najpewniej jeden ze szkolnych drani, takich jak Loki – podstawił jej nogę. Zachwiała się i jej spaghetti wylądowało na blond lowelasie i w jego pomidorowej.

- Sorki – powiedział szybko, zasłaniając się pustą tacą – to nie moja wina! Ktoś podstawił mi nogę. Przynajmniej masz więcej makaronu w zupie – wskazała na jego talerz. Chłopak wybuchnął gromkim śmiechem. Trzeba było przyznać, że nawet w sosie bolognese było mu do twarzy. Jane o czym ty myślisz! – skarciła się w myślach. Popatrzył na nią, tak jakby ją  oceniał. Nie spodobało jej się to i już miała się chłodno pożegnać, kiedy usłyszała jego cichy, ale stanowczy głos.

- Usiądź. Porozmawiajmy chwilę – gestem wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie. O dziwo, mimo, że był jednym z najpopularniejszym chłopaków w szkole zawsze jadał sam.

- Jak chcesz – wzruszyła ramionami i usiadła. – Ale nie myśl, że na mnie działa ten twój piekielny urok – satysfakcje miała wymalowaną na twarzy.

- Spokojnie – uniósł ręcę w obronnym geście. – Chciałem porozmawiać na temat klubu.

- E?

- Niedługo będą drzwi otwarte i każdy klub ma się zaprezentować rodzicom i takie tam…

- Z tym to nie do mnie, panie kolego!

- Diaval – podał jej rękę. Niechętnie wymieniła uprzejmości i od razu schowała rękę, pod stół. – A właśnie do ciebie. Jak ci to wytłumaczyć? – podrapał się w głowę. Udawał głupka. Jane od razu to zauważyła.

- Prosto i z mostu. Jak to ucznia pierwszej klasy podstawówki.

- Mashima kazał mi, znaleźć ciebie, żebyśmy wspólnie zajęli się programem artystycznym kółka

 - powiedział na jednym wdechu.

- To na serio nie do mnie – powiedziała z powagą. – Serio, takimi rzeczami interesuje się Anabeth…

- Jak widzisz nie ma jej dzisiaj – przerwał granato - włosej, co lekko ją zirytowało.

- A czyja to wina? – popatrzyła na niego. Czy ona coś wie? – zastanowił się, ale szybko przybrał pozę niegrzecznego chłopca. Popatrzył na nią z pod przymrużonych powiek. Podparł głowę na ręce.  Innej dziewczynie na ten widok pewnie zmiękły by nogi. I ręce. I w ogóle byłaby jak z galarety. Na Jane jednak nie robiło to wrażenia. – Nie wysilaj się tak. Mam starszego brata. Doskonale znam te wasze męskie zagrywki do dziewczyn – prychnęła, a potem przybliżyła się do niego. – Przejrzę wszystkie twoje sztuczki i dowiem się prawdy Diaval.

- Proszę bardzo. Nie mogę się doczekać – powiedział i posłał jej figlarny uśmiech. Zebrał swoje rzeczy, bo uznał rozmowę za zakończoną. Na odchodne powiedział – I tak musimy zrobić ten projekt. Razem. Czy ci się to podoba czy nie –patrzył na jej twarz, bez żadnych emocji. Odszedł od stołu. Po chwili jednak usłyszał uderzenie w stół i ciche przekleństwo. Uśmiechnął się pod nosem. Kiedy wychodził z sali, dostał sms - a. Wiadomość sprawiła, że ciarki przeszły mu po plecach. Udał się do wyjścia ze szkoły. Jane, która właśnie wychodziła ze stołówki zauważyła go. Podjęła szybką decyzję i ruszyła za nim.

***

Szła za Diavalem już dobrą godzinę. Miała nadzieje, że jednak jej nie zauważył. Starała się być bardzo cicho. Co dla niej, osoby, której buzia nigdy się nie zamykała, było bardzo trudne. W końcu po długiej wędrówce przez mroczny las – „Serio Diaval nie mogłeś na kryjówkę złoczyńcy wybrać fabryki czekolady???!” – Jane zauważyła w oddali polanę. Blondyn już na nią wchodził.

I zniknął.

Granato-włosa przystanęła w pół kroku z rozdziawioną buzią i wielkimi oczami. Nie zważała, że może ja usłyszeć ktoś jeszcze – „ Chociaż kto o zdrowych zmysłach byłby jeszcze na radosnym spacerku w tym przerażającym lesie” – podbiegła do granicy lasu. Jeden krok i weszłaby na oświetloną łąkę. Nic więcej. Więc, gdzie był Diaval? Wyciągnęła rękę przed siebie. Zniknęła aż po łokieć. Cofnęła się szybko, prawie się przewracając. Znowu dzisiejszego dnia. Instynkt – a ona zawsze polegała na nim jak i na sercu i intuicji, a rozum zostawiała gdzieś z tyłu – podpowiadał jej, że tajemnica zniknięcia jej przyjaciółki czai się właśnie za tym niewidzialnym czymś. Podeszła do skraju lasu. Rozejrzała się, wzięła głęboki oddech i zrobiła krok do przodu. 
Czuła się tak jakby przeszłą przez bańkę mydlaną. Otworzyła oczy. Na polanie
stał domek z ogródkiem i studnią. Jane przechyliła głowę ze zdziwienia, ale wzruszyła ramionami podeszła do okna.  W środku chatka wyglądała zupełnie inaczej – jak mały szpital. Wszędzie kable, maszyny monitorujące funkcje życiowe i inne parametry. A wszystko było podłączone do jednej osoby.

 Anabeth.

Jane krzyknęła na jej widok. Zaraz jednak skarciła się w myślach, ponieważ  nie wiedziała czy ktoś jej nie usłyszał. Na pewno usłyszał. Po mamie miała ten operowy sopran. Niestety! Zaczęła powoli wycofywać się z pod okna. Nagle ktoś złapał ją za ramiona i obrócił w swoją stronę.

- Jane! – wykrzyknął Nereus.

- Nereus! – wykrzyknęła i ona. Nic już nie rozumiała. – Co tu się dzieje!? Co jest z Aną??? Czemu jest tutaj, a nie w jakimś szpitalu skoro coś jej się stało.

- Jane uspokój się. Wszystko ci wyjaśnimy – powiedział Diaval, stojący w progu drzwi. Dziewczyna osłupiała widząc lowelasa w białym kitlu. – To wszystko dla dobra Anabeth.

- Ta jasne. I mam ci uwierzyć? – powiedział Jane i prychnęła. Wyswobodziła się z uścisku Nereusa i poszła do środka. Diaval  grzecznie ją przepuścił. Rozejrzała się. Parter domku zajmował mały aneks kuchenny, szafka na buty , lustro i szafa na kurtki. Z drugiej strony był cały sprzęt i wielkie łóżko w którym spała Anabeth. Wyglądała przynajmniej jakby spała. Coś i Autor weszli do środka za nią.

- Tylko nie ubłoć, proszę. Sprzątałem cały dzień – powiedział Nereus na co Jane przewróciła oczami. Podeszła do przyjaciółki i wzięła ją za rękę.

- Zimna. Jak zawsze – westchnęła. Spojrzała zmartwionym wzrokiem na pozostałą dwójkę. – Liczę na szczegółowe wyjaśnienia.

- To może kakao? – powiedział uśmiechnięty Nereus jakby przyszła w odwiedziny na herbatkę. A tak naprawdę przeszła tą całą drogę, by odnaleźć Anabeth całą i zdrową, a nie przypiętą do jakiś pikadeł i kabli. Podeszła do niego i zmierzyła go wzrokiem, tak wściekłym, że Coś głośno przełknął ślinę. Zaraz jednak odzyskał opanowanie. – Siadaj Jane – powiedział naturalnym, swobodnym tonem. Zrobiła jak kazał. Założyła nogę na nogę, jak miała w zwyczaju. – Diaval może ty opowiesz… Ja nie mam już na to siły – po raz pierwszy odkąd tu przyszła zauważyła u Nereusa strach i zmartwienie.

- Ok – blondyn usiadł na podłodze przed Jane w siadzie skrzyżnym. – Przygotuj się, bo to trochę dłuższa opowieść.

- Czy w takim wypadku nie można powiedzieć, żebyś się streszczał?

- Niezbyt. Gdybym się streścił to nic byś nie zrozumiała – zaśmiał się głucho i podrapał w tył głowy. Zdecydowanie nie wiedział jak zacząć. Westchnęła.

- Nereus! To ja jednak poproszę to kakao!
__________________________________________________________________________________
Mam nadzieje, że nie zanudzi się ten kto to czyta, jeśli ktoś to czyta...  Znalazłam bete - osobę od sprawdzania błędów jakby ktoś nie wiedział. Niestety jeszcze mi nie pomaga. Więc rozdział może być z błędami, długimi zdaniami itp. 
W tym rozdziale postanowiłam skupić się trochę na  tajemniczym i mrocznym Diavalu i gadatliwej, ale dbającej ponad wszystko o swoich przyjaciół Jane. Jednym słowem - rozwinęłam wątki poboczne. No i wystąpił kochany czarny kot!  
Co się dzieje z Aną? Jaki w tym udział ma Diaval? A jaki Nereus?
O co w tym wszystkim chodzi? 
Na te pytania i inne, które Wam się nasuną ( śmiało możecie je wpisywać w komentarzach) postaram się dać odpowiedzi w nadchodzących rozdziałach. Nie wiem, kiedy będzie 7 rozdział. Zresztą jak zawsze :). 
Arjana

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz